DZIEŃ DOBRY PAŃSTWU ALBO DOBRY WIECZÓR. POZWOLĄ PAŃSTWO, ŻE SIĘ PRZEDSTAWIĘ. NAZYWAM SIĘ WALDEMAR SAWKO. URODZIŁEM SIĘ 27 GRUDNIA 1958 ROKU W WAŁBRZYCHU, A MIESZKAŁEM W MOKRZESZOWIE.
WŁAŚNIE TUTAJ ROZPOCZĄŁEM SWOJĄ PRZYGODĘ Z GÓRAMI. OD CZEGO?
OD NAUKI JAZDY NA NARTACH. MIAŁEM SZCZĘŚCIE - WOKÓŁ DOMU RODZINNEGO DZIADKÓW, BYŁO PARĘ WIĘKSZYCH I MNIEJSZYCH GÓREK, GDZIE MOGŁEM SPOKOJNIE SZALEĆ NA BIAŁYM PUCHU.
W MIARĘ POSTĘPÓW NARCIARSKICH, BYŁEM ZABIERANY, PRZEZ BRATA MAMY TADEUSZA, NA CORAZ TRUDNIEJSZE TRASY W GÓRACH SOWICH (RZECZKA) I KARKONOSZACH (SZRENICA). WUJ TADEUSZ BYŁ ŚWIETNYM NARCIARZEM. ZAWSZE PRZEDKŁADAŁ TREŚĆ NAD FORMĘ! STARA SZKOŁA JAZDY W CZASACH, GDZIE NIKT NIE SŁYSZAŁ O CARVINGU, A SZCZYTEM MARZEŃ BYŁO MIEĆ DECHY Z SZAFLAR Z WIĄZANIAMI KADRA.
A WSPINACZKA? RÓWNIEŻ OD ZAWSZE. TYLE ŻE JAKO KILKU LATEK NIE ZDAWAŁEM SOBIE JESZCZE SPRAWY Z ISTNIENIA TAKIEJ DYSCYPLINY SPORTU. WSZYSTKIE OKOLICZNE DRZEWA, MURY, DACHY BUDYNKÓW NIE MIAŁY PRZEDE MNĄ TAJEMNIC. JEŚLI POGODA NIE DOPISYWAŁA, TO SZALEŃSTWO WSPINACZKI PRZENOSIŁEM DO WSPANIAŁEJ, ISTNIEJĄCEJ DO DZIŚ STODOŁY.
LATA MIJAŁY, A KLASOWE I RODZINNE WYCIECZKI W KARKONOSZE I TATRY, PRZERODZIŁY SIĘ W INDYWIDUALNE WYPADY W GÓRY. TUTAJ ZAWSZE CZUŁEM SIĘ ZNAKOMICIE, CZY TO Z DESKAMI NA NOGACH, CZY PLECAKIEM.
COŚ MAGICZNEGO TKWI W GÓRACH, COŚ NAD CZYM ZUPEŁNIE SIĘ NIE ZASTANAWIAŁEM. PO PROSTU BRAŁEM PLECAK I HEJA....
W KARKONOSZACH PRZESZEDŁEM WSZYSTKO CO JEST DO PRZEJŚCIA I TO NIEKTÓRE SZLAKI PO KILKA, KILKANAŚCIE RAZY. PRZYSZŁA KOLEJ NA TATRY. OCZYWIŚCIE WYSOKIE W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI, PÓŹNIEJ RÓWNIEŻ I ZACHODNIE. ORLA PERĆ NIE WYWARŁA NA MNIE WRAŻENIA, WIĘC POSTANOWIŁEM ZROBIĆ W WYPAD NA SŁOWACJĘ. ROCHACZE MNIE ZAWIODŁY.
WCIĄŻ POSZUKIWAŁEM WYZWAŃ; DALEJ, WYŻEJ. PO PROSTU TRUDNIEJ. PO SKOŃCZONYM KURSIE WSPINACZKI SKALNEJ W SOKOLIKACH WSZYSTKO NABRAŁO ROZPĘDU. WSPINAŁEM SIE W HISZPANII W OKOLICACH MIASTA ESPIEL KOŁO CORDOBY. FANTASTYCZNE MIEJSCE ZNANE W CAŁEJ HISZPANII. PRZYJAZNA DLA DŁONI SKAŁA, DROGI O ZRÓŻNICOWANYM STOPNIU TRUDNOŚCI, JEDNO,DWU I TRZY WYCIĄGOWE.
MAJĄC ZA SOBĄ ZIMOWE WYPADY (KILKU DNIOWE) W KARKONOSZE, GDZIE PORUSZAŁEM SIĘ JUŻ POZA WYTYCZONYMI SZLAKAMI, WPADŁ MI DO GŁOWY SZALONY POMYSŁ - WYJAZD NA KAUKAZ. OCZYWIŚCIE CELEM BYŁO ZDOBYCIE NAJWYŻSZEGO SZCZYTU TYCH GÓR - ELBRUSA (5642m).
MAJĄC ZA PARTNERA KOLEGĘ Z KURSU WSPINACZKOWEGO, POMYSŁ ZREALIZOWAŁEM - OBAJ STANĘLIŚMY NA SZCZYCIE. PÓŹNIEJ JESZCZE DWUKROTNIE WYJEŻDŻAŁEM NA TĘ GÓRĘ PROWADZĄC KOMERCYJNE WYPRAWY.
W DRUGIEJ KOLEJNOŚCI PRZYSZEDŁ CZAS NA ALPY. ZA PIERWSZYM RAZEM, OSIĄGNĄŁEM SZCZYT MT BLANC Z TYM SAMYM PARTNEREM CO NA ELBRUS. KOLEJNE BYŁY RÓWNIEŻ KOMERCYJNE.
WSZYSTKIE PIĘKNE STRONY MOJEGO ŻYCIA, MAJĄ ZWIĄZEK Z GÓRAMI. POZNAŁEM ZUPEŁNIE INNĄ HIERARCHIE WARTOŚCI. TO CO TU WYDAWAŁO SIĘ BYĆ TRUDNE, TAM - WYSOKO OKAZYWAŁO SIĘ DZIECINNIE ŁATWE.
DO DZIŚ UWAŻAM ŻE TYLKO W GÓRACH JESTEM W STANIE PODJĄĆ KAŻDĄ WAŻNĄ DECYZJĘ ŻYCIOWĄ, Z BARDZO DUŻYM PROCENTEM TRAFNOŚCI. POLECAM!
DZIĘKI GÓROM POZNAŁEM WIELU WARTOŚCIOWYCH LUDZI: PIOTRA SNOPCZYŃSKIEGO, ANDRZEJA ZAWADĘ, KRZYSZTOFA WIELICKIEGO, LESZKA CICHEGO, KINGĘ BARANOWSKĄ, KRZYSZTOFA LISZEWSKIEGO I INNYCH. TEN OSTATNI ZGINĄŁ, PRÓBUJĄC W DRUGIEJ SWOJEJ WYPRAWIE, ZDOBYĆ EVEREST OD STRONY PÓŁNOCNEJ (CHIN) - BEZ TLENU. SZCZUPŁY, NIE ZA WYSOKI FACET STAWIAJĄCY (JAK DLA MNIE) BARDZO DUŻE KROKI. TO CHYBA ON MIAŁ NAJWIĘKSZY UDZIAŁ W PODJĘCIU PRZEZE MNIE DECYZJI O MOIM PIERWSZYM WYJEŹDZIE W GÓRY WYSOKIE.
A LATANIE?
I ZNOWU MUSZĘ SIĘ COFNĄĆ DO MOICH SZCZENIĘCYCH LAT. JEŚLI W ŻYCIU NIC NIE DZIEJE SIĘ PRZYPADKIEM ,TO JA SKŁANIAM SIĘ KU TEMU STWIERDZENIU.
NIE WIEM ILE MOGŁEM MIEĆ LAT, KILKA MOŻE KILKANAŚCIE, KIEDY NAWIEDZAŁY MNIE BARDZO CZĘSTO SNY O LATANIU. WCALE NIE ŻARTUJE!
LATAŁEM W NICH Z DACHU, WZNIESIEŃ, A NAWET ZE STOŁU, KTÓRY STAŁ W BARDZO DUŻEJ KUCHNI DZIADKÓW. NIE WIEDZIAŁEM DLACZEGO TAKIE SNY RODZĄ SIĘ WE MNIE. CHYBA BYŁEM TROCHĘ PRZERAŻONY NIMI, BO ILEKROĆ STAŁEM NAD JAKĄŚ EKSPOZYCJĄ TO WCIĄŻ SOBIE POWTARZAŁEM W DUCHU: ŻEBY CI NIE PRZYSZŁA OCHOTA NA ZFRUNIĘCIE!
MUSIAŁO MINĄĆ KILKADZIESIĄT LAT BY TE, BYĆ MOŻE MARZENIA, ZREALIZOWAĆ. SKOŃCZYŁEM KOLEJNE (TRZY) KURSY NA PILOTA PARALOTNI I....
LATAM!
ZAPYTACIE CO PARALOTNIA MA WSPÓLNEGO Z GÓRAMI?
MA I TO BARDZO DUŻO.
PARALOTNIA ŻEBY MOGŁA WZBIĆ SIĘ W POWIETRZE, POWINNA WYSTARTOWAĆ ZE WZNIESIENIA. IM WYŻSZE TYM LEPIEJ. DALEJ, DO LOTU SWOBODNEGO POTRZEBNY JEST ODPOWIEDNI WIATR I TERMIKA, ALE TO JUŻ INNA BAJKA.
TAK OTO GÓRY POŁĄCZYŁY KILKA PASJI W JEDNĄ WSPÓLNĄ. ŻADNEJ Z NICH NIE TRAKTUJE LEPIEJ LUB GORZEJ, KAŻDĄ JEDNAKOWO. MOŻNA POWIEDZIEĆ ŻE JESTEŚMY W SYMBIOZIE.
SERDECZNIE ZAPRASZM DO OBEJRZENIA MOJEGO BLOGA.
WŁAŚNIE TUTAJ ROZPOCZĄŁEM SWOJĄ PRZYGODĘ Z GÓRAMI. OD CZEGO?
OD NAUKI JAZDY NA NARTACH. MIAŁEM SZCZĘŚCIE - WOKÓŁ DOMU RODZINNEGO DZIADKÓW, BYŁO PARĘ WIĘKSZYCH I MNIEJSZYCH GÓREK, GDZIE MOGŁEM SPOKOJNIE SZALEĆ NA BIAŁYM PUCHU.
W MIARĘ POSTĘPÓW NARCIARSKICH, BYŁEM ZABIERANY, PRZEZ BRATA MAMY TADEUSZA, NA CORAZ TRUDNIEJSZE TRASY W GÓRACH SOWICH (RZECZKA) I KARKONOSZACH (SZRENICA). WUJ TADEUSZ BYŁ ŚWIETNYM NARCIARZEM. ZAWSZE PRZEDKŁADAŁ TREŚĆ NAD FORMĘ! STARA SZKOŁA JAZDY W CZASACH, GDZIE NIKT NIE SŁYSZAŁ O CARVINGU, A SZCZYTEM MARZEŃ BYŁO MIEĆ DECHY Z SZAFLAR Z WIĄZANIAMI KADRA.
A WSPINACZKA? RÓWNIEŻ OD ZAWSZE. TYLE ŻE JAKO KILKU LATEK NIE ZDAWAŁEM SOBIE JESZCZE SPRAWY Z ISTNIENIA TAKIEJ DYSCYPLINY SPORTU. WSZYSTKIE OKOLICZNE DRZEWA, MURY, DACHY BUDYNKÓW NIE MIAŁY PRZEDE MNĄ TAJEMNIC. JEŚLI POGODA NIE DOPISYWAŁA, TO SZALEŃSTWO WSPINACZKI PRZENOSIŁEM DO WSPANIAŁEJ, ISTNIEJĄCEJ DO DZIŚ STODOŁY.
LATA MIJAŁY, A KLASOWE I RODZINNE WYCIECZKI W KARKONOSZE I TATRY, PRZERODZIŁY SIĘ W INDYWIDUALNE WYPADY W GÓRY. TUTAJ ZAWSZE CZUŁEM SIĘ ZNAKOMICIE, CZY TO Z DESKAMI NA NOGACH, CZY PLECAKIEM.
COŚ MAGICZNEGO TKWI W GÓRACH, COŚ NAD CZYM ZUPEŁNIE SIĘ NIE ZASTANAWIAŁEM. PO PROSTU BRAŁEM PLECAK I HEJA....
W KARKONOSZACH PRZESZEDŁEM WSZYSTKO CO JEST DO PRZEJŚCIA I TO NIEKTÓRE SZLAKI PO KILKA, KILKANAŚCIE RAZY. PRZYSZŁA KOLEJ NA TATRY. OCZYWIŚCIE WYSOKIE W PIERWSZEJ KOLEJNOŚCI, PÓŹNIEJ RÓWNIEŻ I ZACHODNIE. ORLA PERĆ NIE WYWARŁA NA MNIE WRAŻENIA, WIĘC POSTANOWIŁEM ZROBIĆ W WYPAD NA SŁOWACJĘ. ROCHACZE MNIE ZAWIODŁY.
WCIĄŻ POSZUKIWAŁEM WYZWAŃ; DALEJ, WYŻEJ. PO PROSTU TRUDNIEJ. PO SKOŃCZONYM KURSIE WSPINACZKI SKALNEJ W SOKOLIKACH WSZYSTKO NABRAŁO ROZPĘDU. WSPINAŁEM SIE W HISZPANII W OKOLICACH MIASTA ESPIEL KOŁO CORDOBY. FANTASTYCZNE MIEJSCE ZNANE W CAŁEJ HISZPANII. PRZYJAZNA DLA DŁONI SKAŁA, DROGI O ZRÓŻNICOWANYM STOPNIU TRUDNOŚCI, JEDNO,DWU I TRZY WYCIĄGOWE.
MAJĄC ZA SOBĄ ZIMOWE WYPADY (KILKU DNIOWE) W KARKONOSZE, GDZIE PORUSZAŁEM SIĘ JUŻ POZA WYTYCZONYMI SZLAKAMI, WPADŁ MI DO GŁOWY SZALONY POMYSŁ - WYJAZD NA KAUKAZ. OCZYWIŚCIE CELEM BYŁO ZDOBYCIE NAJWYŻSZEGO SZCZYTU TYCH GÓR - ELBRUSA (5642m).
MAJĄC ZA PARTNERA KOLEGĘ Z KURSU WSPINACZKOWEGO, POMYSŁ ZREALIZOWAŁEM - OBAJ STANĘLIŚMY NA SZCZYCIE. PÓŹNIEJ JESZCZE DWUKROTNIE WYJEŻDŻAŁEM NA TĘ GÓRĘ PROWADZĄC KOMERCYJNE WYPRAWY.
W DRUGIEJ KOLEJNOŚCI PRZYSZEDŁ CZAS NA ALPY. ZA PIERWSZYM RAZEM, OSIĄGNĄŁEM SZCZYT MT BLANC Z TYM SAMYM PARTNEREM CO NA ELBRUS. KOLEJNE BYŁY RÓWNIEŻ KOMERCYJNE.
WSZYSTKIE PIĘKNE STRONY MOJEGO ŻYCIA, MAJĄ ZWIĄZEK Z GÓRAMI. POZNAŁEM ZUPEŁNIE INNĄ HIERARCHIE WARTOŚCI. TO CO TU WYDAWAŁO SIĘ BYĆ TRUDNE, TAM - WYSOKO OKAZYWAŁO SIĘ DZIECINNIE ŁATWE.
DO DZIŚ UWAŻAM ŻE TYLKO W GÓRACH JESTEM W STANIE PODJĄĆ KAŻDĄ WAŻNĄ DECYZJĘ ŻYCIOWĄ, Z BARDZO DUŻYM PROCENTEM TRAFNOŚCI. POLECAM!
DZIĘKI GÓROM POZNAŁEM WIELU WARTOŚCIOWYCH LUDZI: PIOTRA SNOPCZYŃSKIEGO, ANDRZEJA ZAWADĘ, KRZYSZTOFA WIELICKIEGO, LESZKA CICHEGO, KINGĘ BARANOWSKĄ, KRZYSZTOFA LISZEWSKIEGO I INNYCH. TEN OSTATNI ZGINĄŁ, PRÓBUJĄC W DRUGIEJ SWOJEJ WYPRAWIE, ZDOBYĆ EVEREST OD STRONY PÓŁNOCNEJ (CHIN) - BEZ TLENU. SZCZUPŁY, NIE ZA WYSOKI FACET STAWIAJĄCY (JAK DLA MNIE) BARDZO DUŻE KROKI. TO CHYBA ON MIAŁ NAJWIĘKSZY UDZIAŁ W PODJĘCIU PRZEZE MNIE DECYZJI O MOIM PIERWSZYM WYJEŹDZIE W GÓRY WYSOKIE.
A LATANIE?
I ZNOWU MUSZĘ SIĘ COFNĄĆ DO MOICH SZCZENIĘCYCH LAT. JEŚLI W ŻYCIU NIC NIE DZIEJE SIĘ PRZYPADKIEM ,TO JA SKŁANIAM SIĘ KU TEMU STWIERDZENIU.
NIE WIEM ILE MOGŁEM MIEĆ LAT, KILKA MOŻE KILKANAŚCIE, KIEDY NAWIEDZAŁY MNIE BARDZO CZĘSTO SNY O LATANIU. WCALE NIE ŻARTUJE!
LATAŁEM W NICH Z DACHU, WZNIESIEŃ, A NAWET ZE STOŁU, KTÓRY STAŁ W BARDZO DUŻEJ KUCHNI DZIADKÓW. NIE WIEDZIAŁEM DLACZEGO TAKIE SNY RODZĄ SIĘ WE MNIE. CHYBA BYŁEM TROCHĘ PRZERAŻONY NIMI, BO ILEKROĆ STAŁEM NAD JAKĄŚ EKSPOZYCJĄ TO WCIĄŻ SOBIE POWTARZAŁEM W DUCHU: ŻEBY CI NIE PRZYSZŁA OCHOTA NA ZFRUNIĘCIE!
MUSIAŁO MINĄĆ KILKADZIESIĄT LAT BY TE, BYĆ MOŻE MARZENIA, ZREALIZOWAĆ. SKOŃCZYŁEM KOLEJNE (TRZY) KURSY NA PILOTA PARALOTNI I....
LATAM!
ZAPYTACIE CO PARALOTNIA MA WSPÓLNEGO Z GÓRAMI?
MA I TO BARDZO DUŻO.
PARALOTNIA ŻEBY MOGŁA WZBIĆ SIĘ W POWIETRZE, POWINNA WYSTARTOWAĆ ZE WZNIESIENIA. IM WYŻSZE TYM LEPIEJ. DALEJ, DO LOTU SWOBODNEGO POTRZEBNY JEST ODPOWIEDNI WIATR I TERMIKA, ALE TO JUŻ INNA BAJKA.
TAK OTO GÓRY POŁĄCZYŁY KILKA PASJI W JEDNĄ WSPÓLNĄ. ŻADNEJ Z NICH NIE TRAKTUJE LEPIEJ LUB GORZEJ, KAŻDĄ JEDNAKOWO. MOŻNA POWIEDZIEĆ ŻE JESTEŚMY W SYMBIOZIE.
SERDECZNIE ZAPRASZM DO OBEJRZENIA MOJEGO BLOGA.